„(…) W obozie były warunki straszne, spaliśmy różnie, czasem w barakach, czasem pod gołym niebem, gdyż w obozie było bardzo wiele ludzi, a z każdym dniem przybywało coraz więcej, więc nikt nie dbał o nas i nie troszczono się o nasze warunki higieniczne i bytowe. Głód panował straszny, zupa, którą nam wydawano raz na dzień, składała się z różnych warzyw, lecz nie było w niej prawie wcale ziemniaków. Na śniadanie dostawaliśmy jeden chleb na pięć osób (na cały dzień) oraz czarną nie słodzoną kawę. (…)”

Tak swoje pierwsze dni w obozie pracy przymusowej na Sołtysowicach wspomina Wincenty Kuć, który trafił tu z całą rodziną z Pruszkowa po upadku Powstania Warszawskiego. Otwarty w 1940 roku obóz był największym i najdłużej działającym obiektem tego typu w Breslau – koniec jego działalności datuje się na 7 maja 1945, a więc dzień po kapitulacji miasta. Umiejscowiony był na terenie pomiędzy ul. Sołtysowicką i Poprzeczną i przylegał do znajdującej się tam cukrowni.

Zobacz mapę – obóz znajdował się na polu pomiędzy ul. Sołtysowicką i al. Poprzeczną

W obozie znajdowali się jeńcy i robotnicy przymusowi wielu narodowości.

Obok najliczniejszej grupy Polaków byli to również Ukraińcy, Czesi, Jugosłowianie, Francuzi czy Włosi. Różne źródła podają różne dane, jednak w zależności od okresu działalności obozu przebywało w nim między 4 a 10 tysięcy ludzi. „Wszystkie transporty ludzi były najpierw kierowane na Burgweide, był to tzw. „durchgangslager”, obóz mocno strzeżony. Stąd kierowano robotników do różnych zakładów pracy we Wrocławiu, jak również i poza Wrocław, np. do Malczyc.” – wynika z relacji byłego więźnia obozu, Henryka Onderki, jednak znaczna ilość robotników była zatrudniona w sołtysowickiej cukrowni (nieistniejącej już, wyburzonej w 2009 roku) oraz w pobliskim młynie (obecny Młyn Sułkowice). W trakcie oblężenia Twierdzy Wrocław robotnicy w większości zapędzani byli m.in. do budowy ulicznych barykad, kopania okopów czy prac nad przygotowaniem lotniska na pl. Grunwaldzkim, gdzie wielu z nich poniosło śmierć.

Cukrownia, w której pracowała większość więźniów obozu. fot. Neo[EZN] dla Fotopolska.eu
Cukrownia, w której pracowała większość więźniów obozu.
fot. Neo[EZN] dla Fotopolska.eu

Obóz składał się z ok. 20-25 baraków, podzielonych na kilkanaście izb, w których przebywało po kilkadziesiąt osób, oraz kilku budynków administracyjnych i użytkowych. Otoczony był drutem kolczastym, a dodatkowo pilnowano go z wieżyczek strażniczych. Pod koniec funkcjonowania był już znacznie przepełniony. W takich warunkach życie musiało toczyć się dalej:

„Wrocław był bez przerwy bombardowany, płonął… (…) Aż wreszcie 17 kwietnia 1945 r. w baraku obozowym w Sołtysowicach, pod gradem bomb, bez wody, na drewnianej pryczy urodziłam córeczkę. W prowizorycznej kaplicy obozowej, urządzonej w szopie, niemowlę zostało ochrzczone i otrzymało imię Urszula, Wanda.” – to historia pani Janiny Skorupińskiej.

Podobnych obozów pracy przymusowej we Wrocławiu było ok. 50.

Największe z nich znajdowały się m.in. na ulicach Hauke-Bosaka, Legnickiej, Dyrekcyjnej czy Składowej. Pod koniec wojny większość z nich zamknięto, a więźniów przetransportowano właśnie do obiektu na Sołtysowicach. Wtedy też działy się tam najgorsze sceny w historii obozu. Tu relacja pani Anny Gołębiowskiej:

„Straszny był widok tego obozu. Było to świeżo po zbrodniczym spaleniu baraku szpitalnego z chorymi, dziećmi i starcami. Niemiła woń i sterczące niedopalone kości ludzkie. Były to ostatnie dni marca, ale od 1 kwietnia zaczęło się jeszcze gorsze piekło. Niesamowite bombardowania, głód i strach, no i ten okropny widok ludzi leżących na betonie, umierających z głodu lub ran. Serce pękało, gdy się na to patrzyło i słyszało jęki i prośby o wodę lub jakiekolwiek pożywienie. Byłam sama głodna, ale udało mi się zdobyć parę kartofli i podzielić między chorych.”

drobner na wiecu
fot. bonczek_hydroforgroup dla Fotopolska.eu

Wrocław skapitulował 6 maja 1945 roku. Parę dni po tym wydarzeniu teren obozu odwiedził pierwszy polski prezydent Wrocławia, Stanisław Drobner, i apelował do, byłych już, więźniów o pozostanie we Wrocławiu – polskim Wrocławiu – i o wzięcie udziału w jego odbudowie.  

24896381784_a96ae9c1e4_z
fot. Dawid Skoczylas, Kocham Wroclaw

Ślady historii

Dziś pamiątkę po Burgweide stanowi parę zachowanych baraków przy al. Poprzecznej 11, które są obecnie zamieszkane przez kilkanaście rodzin, z kolei przy skrzyżowaniu z al. Kanonierską w 1959 roku postawiono Pomnik Ofiar Terroru Hitlerowskiego ku Pamięci Więźniów Obozu Pracy Przymusowej. Było to efektem starań pracowników cukrowni, którzy chcieli w ten sposób oddać hołd swoim poprzednikom, którzy dokonali swego żywota w obozie. Będąc w tamtym rejonie warto odwiedzić te miejsca i popaść na chwilę w zadumę, gdyż jest on naznaczony bardzo trudną historią.

25051362373_5c213ebca8_k
fot. Dawid Skoczylas, Kocham Wroclaw

„Aż nadszedł ten upragniony dzień – 6 V 1945 r., gdy na wieży obozu Burgweide zawisła przygotowana potajemnie biało-czerwona flaga. Niemieckie Breslau, miasto, do którego przybyłam nie z własnej woli, miasto, w którym moja rodzina doznała tylu upokorzeń, stało się polskim Wrocławiem, moim miastem.”

Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Niewolnicy w Breslau – wolni we Wrocławiu” autorstwa Anny Kosmulskiej. Jest to zbiór wspomnień byłych robotników przymusowych, których los skierował do naszego miasta. Stanowi on bogate źródło wiedzy na temat wyglądu ich ówczesnego życia i sytuacji w Breslau. Zainteresowanym polecamy tę lekturę.

Wasze komentarze

Komentarze

Sponsorowane
ŹRÓDŁOAnna Kosmulska, Niewolnicy w Breslau - wolni we Wrocławiu, Wrocław, wyd. Wratislavia, 1995, ISBN 83-86221-02-X
Poprzedni artykułCinema City Wroclavia – najbardziej zaawansowane technologicznie kino we Wrocławiu [ZDJĘCIA]
Następny artykułNatalia Nykiel wraca do Wrocławia z nową płytą [KONKURS]
Artur Czermak
Gdy myślę o Wrocławiu, myślę przede wszystkim o ludziach. Zarówno tych, którzy żyją tu i teraz i razem ze mną współtworzą miejski organizm, jak i o tych, którzy chodzili po wrocławskich ulicach lata temu. To ludzie, których poznałem w ciągu 20 lat mojego życia sprawili, że dziś jestem takim, a nie innym człowiekiem i to ludzie, żyjący we Wrocławiu na przestrzeni wieków wznosili go, burzyli i odbudowywali, nadając mu jego obecną formę. Jestem studentem II roku Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na UWr. Pasjonuję się historią, zarówno lokalną jak i globalną. Zawsze stawiam szczegół ponad ogół. Uważam, że słowa to najlepszy wynalazek w dziejach ludzkości. Lubię sobie pofilozofować i bywam niepoprawnym perfekcjonistą. W życiu kieruję się zasadą, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Mam również kilkoro przyjaciół, dla których zawsze „Mi casa es su casa”. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki, przez co po mieście przemieszczam się ze słuchawkami na uszach, choć i w jego dźwiękach zawsze próbuję doszukać się rytmu i melodii. Uważam, że miasto nie istnieje bez widocznej, szeroko rozumianej aktywności i twórczości człowieka. Mimo miłości do miejskiego życia i otoczenia ludzi doceniam też naturę i bycie sam na sam ze sobą. Nie znoszę długiego przebywania w jednym miejscu, stąd zrodziła się moja pasja do podróżowania. Kiedy to tylko możliwe, wyrywam się z Wrocławia, jednak zawsze po to, by do niego wrócić i docenić na nowo. Cenię sobie spokój, którego szukam zawsze w nocy nad kozanowskim brzegiem Odry lub w spacerach – najlepiej takich do świtu – wśród nadodrzańskich, poniemieckich kamienic. Nie lubię zimy. Czas ze znajomymi najchętniej spędzam w plenerze, najlepiej nad rzeką lub w parku – nie wymienię konkretnych, ponieważ lubię odkrywać coraz to nowsze miejsca. Gdy już zrobi się zimno, przenoszę się do knajp przy ul. Bogusławskiego, a będąc w rynku do Cafe Artzat. Tak na dobrą sprawę, to spotkać można mnie wszędzie. Lubię rozmawiać i zawsze się rozpisuję.