Geocaching – alternatywny sposób na zwiedzanie miejsc, które widzieliście już tysiąc razy!

0
a

fot. W samym Parku Południowym znajduje się kilka bardzo dobrze ukrytych skrzynek.

Piątek wieczór. Dzwoni telefon. ,,Przyjeżdżamy! Będziemy w weekend we Wrocławiu! Tyle się zbieraliśmy, żeby się do Ciebie wybrać. Pokażesz nam swoje miasto?” ,,Jasne! Pewnie! Super!” Odkładam słuchawkę. W głowie obmyślam już trasę weekendowej wycieczki z rodziną. Najpierw Rynek – wiadomo – zdjęcie przy Ratuszu, wchodzimy na wieżę widokową Kościoła Marii Magdaleny. Potem Ostrów Tumski, Katedra i na koniec Hala Stulecia. Pierwszy dzień z głowy. Na drugi zostawiam ZOO i Afrykanarium. Jak zdążymy to może dodam do tego wizytę na Stadionie, bo pewnie chrześniak (l.6) będzie chciał zrobić sobie zdjęcie na trybunach.

I jest. Wszystko pięknie, zdjęcia będą, rodzina zadowolona. Tylko mi humor nieco zrzedł. Ile razy widziałam już wrocławski Ratusz, Ostrów Tumski i Pergolę? Tysiąc na pewno. W końcu mieszkam tu już ponad 25 lat. Otwieram przewodnik, żeby przypomnieć sobie historie i ciekawostki, które dotyczą poszczególnych miejsc. Znam je już chyba na pamięć. I nagle pomiędzy opisem pomnika Jana Nepomucena, a cennikiem wejść do Panoramy Racławickiej zapala mi się w głowie jakaś lampka.

x

fot. Park Południowy. Trzeba uważać na przechodniów i dyskretnie szukać keszy.

– ,,Wiem!” Krzyczę na cały głos. (Mój pies przybiega, żeby sprawdzić, czy ze mną wszystko w porządku. Tak na wszelki wypadek.) W głowie otwiera mi się kolejna szufladka. Odpalam wyszukiwarkę. ,,Geo.. geoo… geoke.. mam! GEOCACHING” Enter.

Przypomniałam sobie. Przyjaciółka wróciła niedawno z Turcji i wspominała coś o jakiejś super, ciekawej aplikacji, która podobno działa na całym świecie i pozwala na zwiedzanie miejsc w inny niż zazwyczaj sposób, łącząc grę terenową z odkrywaniem znanych lub mniej znanych zakątków danego miasta. Tylko ciekawe, czy we Wrocławiu też można z niej skorzystać. Wchodzę na stronę aplikacji. Miło zaskakuje mnie objaśniający wszystko dokładnie filmik.

W skrócie chodzi mniej więcej o to.

GEOCACHING – to gra terenowa, w trakcie której szuka się ukrytych przez innych fanów geocachingu skrytek. Pomagają w tym podane współrzędne GPS, opis i ewentualne wskazówki dotyczące ukrycia skrzynki. Mapy z naniesionymi skrzynkami znaleźć można na oficjalnej stronie. Żeby zostać odkrywcą skarbów wystarczy smartfon i aplikacja z GPS-em, którą można pobrać on-line z internetu.

 

cfot. Park Południowy. Skrytki ukryte są  często w miejscach, które widziało się już wiele razy.

Wydaje się proste. Czytam dalej.

Podstawowym wyposażeniem skrytki jest „logbook” czyli papierowy dziennik wpisów. Własnoręczne umieszczenie wpisu w logbooku jest podstawą do uznania skrytki jak znalezionej. Prócz logbooka umieszcza się w środku różnego rodzaju przedmioty mające służyć wymianie. Ich wartość zależy jedynie od środków jakimi dysponuje zakładający. Każda skrytka posiada swój opis w serwisie geocachingowym. Oprócz współrzędnych podaje się tam informacje o stopniu trudności, zagrożeniach i wymaganiach, które pomagają dobrze przygotować się do poszukiwań.

Tylko co z tym Wrocławiem? Wpisuję lokalizację. Ku mojemu jeszcze wiekszemu zaskoczeniu, mapka zaczyna wypełniać się dziesiątkami punktów, które oznaczają miejsca tzw. KESZY (ang. cache – skrytka). 443 skrytki w pobliżu Twojej lokalizacji. ,,Wow!” Pobieram aplikację. Uśmiecham się szeroko. Czuję, że to będzie wyjątkowo udany weekend.

www.geocaching.comfot. Mapka lokalizacji keszy w pobliżu Wrocławia.

Więcej informacji o geocachingu znajdziecie tutaj: https://www.geocaching.com/

A może jesteście już członkami społeczności geocacherów? Pochwalcie się, swoimi sukcesami w odkrywaniu KESZY. Tylko nie zdradzajcie dokładnych miejsc ich występowania.

Wasze komentarze

Komentarze

Sponsorowane
Poprzedni artykułCoctail Bar Max & Dom Whisky
Następny artykułZakochani we Wrocławiu
Redaktorka naczelna portalu. Zakochałam się we Wrocławiu od pierwszego wejrzenia. Kocham odkrywać nowe rzeczy i dzielić się nimi z innymi. Jeśli mam wybierać pomiędzy weekendem w hotelu SPA, a pokonaniem 200km w kilka dni na rowerze, to wybieram to drugie :) Jestem niepoprawną optymistką.