a

 

Moje Miasto pnie się pod niebo, zewsząd tylko bloki, wszechobecne szkło i beton…

Do napisania poniższego tekstu zainspirowały mnie Wasze komentarze pod naszymi artykułami i zdjęciami na Facebook’u. Mimo że na architekturze nie znam się prawie wcale, a i esteta ze mnie słaby, chciałbym podjąć rękawice w rozmowie na temat architektury, która powstaje obecnie we Wrocławiu. O gustach się ponoć nie dyskutuje, ja jednak chciałbym znaleźć jakiś złoty środek, coś, co pozwoli nam wszystkim spojrzeć na temat radosnej twórczości współczesnych architektów z racjonalnego i wyważonego punktu widzenia, pozbawionego „hejtowania” dla zasady, sentymentalności, czy też tęsknoty za czymś, co nie miało szansy się rozwijać.

Co było, a nie jest…

Wychowałem się we Wrocławiu, na osiedlu z wielkiej płyty, wśród szkaradnych, szarych bloków, nie mających za zadanie cieszyć oko, a dać schronienie masie ludzi z powojennego wyżu demograficznego, zaczynających dorosłe życie. Wychowałem się we Wrocławiu pozbawionym już powojennych ruin, za to zabudowanym przez szaloną myśl architektoniczną socjalistycznych standardów budowlanych. Mogę zatem mieć nieco spaczony pogląd na piękno, choć umiem docenić kunszt i rozmach tego, co Niemcy wybudowali, a czego nie zdążyli zniszczyć na spółkę z Armią Czerwoną w trakcie działań wojennych.

Zakochany w projektach Berga, Pluddemanna, Konwicjusza czy Klimma, nie raz i nie dwa ze łzą w oku przeglądałem galerie zdjęć przedwojennego Wrocławia i nie mogłem pojąć, jak ludzie mogli dopuścić do tak wielkich zniszczeń, tak wspaniałego miasta?! Nie mogłem przy okazji pojąć, dlaczego nikomu nie zależało na tym, by odbudować Wrocław na tyle efektownie, by nadać mu choć część przedwojennego blasku? Na pomoc przyszli starsi wrocławianie, książki i publikacje o Wrocławiu. Wszystkie te źródła uświadamiały mi, co spowodowało takie, a nie inne decyzje. Odbudowa stolicy kosztem Wrocławia, niepewność „czy Niemiec nie wróci po swoje”, a później także pośpiech przy zapewnianiu dachu nad głową przybywającym „nowym” wrocławianom decydowały najpierw o rozbiórkach budynków, które mogłyby dalej być użytkowane, a potem o przewadze funkcjonalności nad efektownością nowej zabudowy.

Jest w tym jakaś logika, prawda? Przenieśmy się teraz w dzisiejsze czasy – wolnorynkowe, po zmianie ustroju, po prywatyzacjach etc. Czasy, gdy miasto nie dysponuje już „kieszenią bez dna”, gdy większość inwestycji opiera się na inwestorach prywatnych, trendy w architekturze są takie jakie są, a i technologia budowlana zmieniła się od czasów przedwojennych…

Wrocław podejmował według mnie próby (coś jak prymitywne badanie rynku), fundując nam raz po raz a to „bunkry”, „klocki” czy też wynalazki pokroju Solpolu – nowoczesną myśl architektoniczną, mającą się jak pięść do nosa z sąsiadującym kościołem św. Doroty czy też hotelem Monopol – który (o, ironio!) staje się na naszych oczach chronionym zabytkiem.

Przy każdej takiej inwestycji wrocławianie wyrażali swoje oburzenie i nie szczędzili inwektyw. Przyznam się szczerze, że sam należałem do tej grupy. Innym razem Wrocław reflektuje się i „blaszaka” służącego nam za Dworzec PKS podmienia na nowoczesny budynek, którego sama już wizualizacja powoduje falę krytyki, choć sama bryła nie jest przecież taka zła…

Miasto podejmowało również próby odrestaurowania tego, co pozostało nam w spuściźnie, jak np. Dworzec Główny. Miało być fajnie – jest dbałość o odzwierciedlenie stanu pierwotnego, o detale, i technicznie jest dobrze, tyle że ten kolor nie pasuje, prawda? Znów jesteśmy niezadowoleni.

Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma

Czasy się zmieniają, a Wrocław to wciąż niekończący się plac budowy. Mimo wszystko jest to nowoczesne miasto, starające się nadążyć za innymi rozwijającymi się miastami. Nie jesteśmy takim potentatem, by zawsze mieć pieniądze dokładnie na to, co chcemy. Nie mamy ich, by zapraszać do siebie najlepszych architektów, by stwarzać im możliwość do budowania perełek na skalę światową. Mamy za to inwestorów z określonym planem i budżetem, którzy poniekąd wyznaczają warunki miastu, a nie (jak powinno być) odwrotnie. To bolesny dla nas kompromis. Czasami sami inwestorzy przeliczają się z inwestycją i są zmuszeni do redukowania swoich planów, jak to było w przypadku choćby Sky Tower’a.

My jednak zastanówmy się: iść w zaparte, w myśl zasady: „albo po naszemu, albo wcale”, czy też iść na ustępstwa i się rozwijać? Nie chcę być źle zrozumiany, bo nie jestem zwolennikiem takiej polityki, ale jestem realistą. Inspiracją do tego artykułu były Wasze wypowiedzi na temat OVO, „sklejonego” z budynkiem Poczty Głównej. I wiecie co? Ja myślę, że to ciekawe połączenie. Zwłaszcza, że w czasie gdy budynek poczty powstawał, był kwadratowym, kanciastym klockiem, innowacyjnym jak na swoje czasy. Połączenie go z opływową bryłą OVO jest moim zdaniem interesującym przejściem między stylami, jakie Wrocław miał, a jaki mieć będzie.

Kocham to miasto z wszystkimi jego zaletami i wadami, dlatego też potrafię patrzeć na to, co się we Wrocławiu buduje, może nie z zachwytem, ale chociaż z sympatią. Staram się znaleźć w nowych zabudowach coś, co mi się podoba, przekonując się raz po raz, że nie wmawiam tego sobie, a faktycznie dany budynek ma to „coś”.

Celowo nie poruszyłem tematu ludzi decyzyjnych, a używałem umownego określenia „Wrocław”.  To szerszy temat, wymagający wiedzy, której nie posiadam. Was również proszę, byśmy skoncentrowali się w komentarzach na budynkach, a nie ludziach podejmujących decyzję.

Wszystkie fotografie wykorzystane w artykule są autorstwa Macieja Lulki

Zapraszam również do dyskusji w komentarzach.

 

Wasze komentarze

Komentarze

Sponsorowane
Poprzedni artykułOławska 12 – ostatnia działka na słynnym deptaku zagospodarowana! (wizualizacje)
Następny artykułOd wrocławskiego Rynku po europejskie stolice – historia Mariusza Kędzierskiego (druga część wywiadu!)
Odkryj Wrocław na nowo