źródło: fotopolska.eu

(…) Wrocław, poniedziałek 1 września 1919 roku, godzina druga po południu.

Nad bramą wjazdową do portu rzecznego Caesar Wollheim, Stocznia Rzeczna i Towarzystwo Żeglugowe w Kozanowie wisiały wielkie transparenty: „Strajk. Łączymy się z towarzyszami z Berlina” i „Niech żyje rewolucja w Kraju Rad i w Niemczech”. W bramie stali robotnicy z opaskami na rękach. Niektórzy dzierżyli w spracowanych dłoniach karabiny mauzery. Po drugiej stronie ulicy, na tle Parku Zachodniego, ustawili się w szyku bojowym żołnierze freikorpsu i patrzyli ponuro w czerwonogwiaździste sztandary swych wrogów. (…)

W takiej sytuacji port na Kozanowie po raz pierwszy zobaczył Eberhard Mock, bohater słynnej wrocławskiej serii kryminalnej Marka Krajewskiego. Port, a przede wszystkim znajdującą się w nim stocznię, która w dobie swej świetności stanowiła wzór nowoczesności i produkowała statki dla całej Europy. Port, który dziś stanowi już tylko zapomniany fragment przedwojennej historii Wrocławia.

Stocznia została wybudowana w latach 1899-1901 i była własnością firmy żeglugowej Caesar Wollheim (od nazwiska jej założyciela), która początkowo korzystała z usług stoczni w Dreźnie, jednak już jego następca, Edward Arnhold, podjął decyzję o zainwestowaniu we własne zaplecze remontowe. Lokalizacja nie była przypadkowa. Breslau był dużym centrum żeglugi rzecznej, a poniżej miasta nie było żadnych stopni wodnych czy śluz, które mogłyby utrudniać wpływanie do portu dużym parowcom.

Stocznia charakteryzowała się nowoczesnością.

Jej standardy techniczne stały na bardzo wysokim poziomie. Dysponowała m.in. własną elektrownią, ujęciem wody, czy oczyszczalnią ścieków, a wszystkie maszyny miały napęd elektryczny. W skład kompleksu stoczniowego wchodziły budynki stolarni, hali budowy kadłubów i maszyn, kuźnia, czy nawet domy mieszkalne dla majstra i pracowników, którym zagwarantowano też dobrej jakości zaplecze sanitarne oraz stołówkę. Dzięki powstaniu stoczni oświetlono również drogę dojazdową do Kozanowa.

Metody produkcyjne, system opieki socjalnej i nowoczesne rozwiązania przyciągały do Wrocławia delegacje z różnych przedsiębiorstw czy urzędów w celu uzyskiwania wiedzy pomocnej przy projektowaniu nowych miejsc tego typu. Stocznia, mimo że dedykowana była jednej firmie, obsługiwała też inne, z wielu zakątków Europy, takich jak Konstantynopol, Rotterdam, Duisburg czy Bazylea.

Obiekt Wollheima zapewnił sobie pozycję niemieckiego lidera w budowie barek. Z tutejszego biura konstrukcyjnego wyszło też wiele nowych patentów. Specjalizowano się tu m.in. w budowie holowników tylnokołowych, za które stocznia otrzymała w 1910 roku nagrodę Grand Prix na międzynarodowej wystawie w Brukseli.

Bez tytułu
źródło: fotopolska.eu

Od potęgi do upadku.

W 1913 roku stocznia oddzieliła się od spółki żeglugowej. Rok później jej dyrektorem został Karl Köhler, który po pierwszej wojnie światowej rozpoczął kolejny etap modernizacji zakładu. Zakupił wiele licencji, m.in. na produkcję technologii napędowych. W stoczni budowan np. nowoczesne silniki wysokoprężne.

W tym celu powstawiono nową halę budowy silników oraz odlewnię. Do 1925 roku stocznia, działająca pod nazwą Caesar Wollheim, Werft und Maschinenfabrik, Cosel bei Breslau, należała do jednej z najnowocześniejszych w Europie. W tym czasie zaczęły się jednak problemy niemieckich stoczni, związane głównie z brakiem zamówień, gdyż tańsze były m.in. stocznie holenderskie. Zaostrzający się w późniejszych latach światowy kryzys gospodarczy pogrążał przemysł coraz bardziej.

Finalnie, przez brak zleceń i płynności finansowej, teren stoczni został w 1933r. sprzedany wojsku. Stocznia w dalszym ciągu produkowała wyposażenie dla marynarki wojennej, jednak znaczna część jej zabudowy została wówczas wyburzona, a na jej miejscu powstały istniejące do dziś koszary wojskowe.

Ślady historii.

W 1945 roku teren stoczni zajęła Armia Czerwona. Radzieccy żołnierze stacjonowali tam aż do roku 1992, pozostawiając po sobie ślady takie jak napisy wyryte cyrylicą na murach. Rosjanie nie uruchomili już stoczni na nowo, więc przez lata zarastała ona roślinnością i niszczała.

W dalszym ciągu można jednak znaleźć ślady jej istnienia. Przede wszystkim nie zmienił się kształt basenu portowego, zachowały się schody, po których z wałów schodzono na pokłady statków, szyny kolejki stoczniowej, czy różne metalowe elementy, jak np. zawiasy z bram wejściowych. Nie zmieniła się również brukowa nawierzchnia. Poniżej prezentujemy kilka takich artefaktów, które udało nam się znaleźć i sfotografować.

Z basenu portowego oraz starych hangarów korzysta obecnie Fundacja Hobbit, która ma tam swoją przystań wodną, w związku z czym nie ma problemu z dostaniem się na ten teren. My polecamy wybranie się do tego miejsca ze względu na jego, wciąż żywy, walor historyczny.

Zdjęcia z epoki pokrywają się z obecnym ukształtowaniem terenu, więc łatwo można zidentyfikować miejsce, w którym stoimy i porównać je ze starymi fotografiami. Jesteśmy tam w stanie w prosty sposób przenieść się w czasie i wyobrazić sobie dźwięki stali, młotów i gwaru panującego w stoczni, która sto lat temu budziła niemały podziw…

Wasze komentarze

Komentarze

Sponsorowane
Poprzedni artykułWeekend we Wrocławiu: 8 najciekawszych wydarzeń [5-7 lipca 2019]
Następny artykułRusza XV edycja Dni Fantastyki we Wrocławiu
Artur Czermak
Gdy myślę o Wrocławiu, myślę przede wszystkim o ludziach. Zarówno tych, którzy żyją tu i teraz i razem ze mną współtworzą miejski organizm, jak i o tych, którzy chodzili po wrocławskich ulicach lata temu. To ludzie, których poznałem w ciągu 20 lat mojego życia sprawili, że dziś jestem takim, a nie innym człowiekiem i to ludzie, żyjący we Wrocławiu na przestrzeni wieków wznosili go, burzyli i odbudowywali, nadając mu jego obecną formę. Jestem studentem II roku Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na UWr. Pasjonuję się historią, zarówno lokalną jak i globalną. Zawsze stawiam szczegół ponad ogół. Uważam, że słowa to najlepszy wynalazek w dziejach ludzkości. Lubię sobie pofilozofować i bywam niepoprawnym perfekcjonistą. W życiu kieruję się zasadą, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Mam również kilkoro przyjaciół, dla których zawsze „Mi casa es su casa”. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki, przez co po mieście przemieszczam się ze słuchawkami na uszach, choć i w jego dźwiękach zawsze próbuję doszukać się rytmu i melodii. Uważam, że miasto nie istnieje bez widocznej, szeroko rozumianej aktywności i twórczości człowieka. Mimo miłości do miejskiego życia i otoczenia ludzi doceniam też naturę i bycie sam na sam ze sobą. Nie znoszę długiego przebywania w jednym miejscu, stąd zrodziła się moja pasja do podróżowania. Kiedy to tylko możliwe, wyrywam się z Wrocławia, jednak zawsze po to, by do niego wrócić i docenić na nowo. Cenię sobie spokój, którego szukam zawsze w nocy nad kozanowskim brzegiem Odry lub w spacerach – najlepiej takich do świtu – wśród nadodrzańskich, poniemieckich kamienic. Nie lubię zimy. Czas ze znajomymi najchętniej spędzam w plenerze, najlepiej nad rzeką lub w parku – nie wymienię konkretnych, ponieważ lubię odkrywać coraz to nowsze miejsca. Gdy już zrobi się zimno, przenoszę się do knajp przy ul. Bogusławskiego, a będąc w rynku do Cafe Artzat. Tak na dobrą sprawę, to spotkać można mnie wszędzie. Lubię rozmawiać i zawsze się rozpisuję.