Rozmach, delegacje i Hala Stulecia. Co działo się na Wystawie Ziem Odzyskanych?
Dzisiaj Wrocław kojarzony jest jako „poniemiecki”, głównie przez architekturę. W którym jednak momencie przestał być niemiecki?
Geneza
Zacząć trzeba od roku 1945 i wyznaczenia nowych granic powojennej Polski, a szczególnie Ziem Odzyskanych. W ich skład wchodziły zachodnie i północne rejony aktualnej mapy kraju, które należało zasymilować i zintegrować z resztą państwa. A tym zajmowało się Ministerstwo Ziem Odzyskanych z Gomółką na czele. Dlatego w roku 1948, po 3 latach funkcjonowania ministerstwa, postanowiono podsumować jego pracę specjalnym wydarzeniem. Oczywiście pod podsumowaniem, kulturową narracją czy przedstawianą na wystawie sztuką, kryła się propagandowa akcja. Ale to chyba nikogo nie zadziwia. Co nie zmienia faktu, że było to wydarzenie, które odbiło się szerokim echem i o tym można opowiedzieć. Polityczne tematy jednak wolę póki co odpuścić – niech każdy oceni je we własnym zakresie.
Gdzie co i jak?
Na początku trzeba było wybrać miejsce, bo w końcu Ziemie Odzyskane są znacznie rozciągnięte. Przewidywano Poznań, ale ostatecznie na lokalizację ustalono Wrocław. A gdzie dokładnie? Na Hali Stulecia, a wtedy – Hali Ludowej. Wystawę podzielono na dwa sektory, A i B. Na pierwszym przedstawiano kwestie polityczne, społeczne i geograficzne, a na drugiej ekonomiczne i socjalne. A co dokładniej się na nich znajdywało? Głównie osiągnięcia władz w odbudowie Ziem Odzyskanych. Więc były wykresy, mapy, fotografie, makiety czy nawet narzędzia. Nie zabrakło też sztuki – chociażby obrazów. Oprócz tego umożliwiono sprzedaż lokalnym przedsiębiorstwom, co akurat zyskało sporą popularność. Obniżone ceny, deficytowe towary – kto by nie chciał.
Na pewno wiele osób, nawet niekoniecznie spoza Wrocławia, przechadzając się wokół Hali Stulecia, zastanawiało się „o co chodzi z tą Iglicą”. A to właśnie jeden ze skutków Wystawy. Dostawiono ją do kompleksu Maxa Berga, a miała niejako symbolizować „wbicie szpilki” w poniemieckie ziemie, zaznaczenie nowego porządku. I tak stoi do dzisiaj, chociaż żadnej szpilki wbijać już nie trzeba. Na Wystawie pojawił się też Pablo Picasso. Oprócz słynnego gołąbka na serwetce, rozdawał też autografy – jedyny zachowany egzemplarz zdobył Marek Hłasko.
Wydatki i inne liczby
A teraz trochę o liczbach, bo trwająca ponad 100 dni Wystawa trochę ich zgromadziła. Wedle różnych rachunków, odwiedziło ją od 1,5 do 2 milionów osób. Dlaczego aż tyle? Bo poza samymi wystawowymi elementami, trwały tam ciągle zjazdy, kongresy czy sympozja. Uczestniczyły w nich również liczne delegacje zza granicy. Do takiego wydarzenia specjalnie przygotowano miasto, przykładowo posadzono trawniki i kwiaty, wyremontowano chodniki i ulice – należy pamiętać, że jeszcze lata później część Wrocławia była w mniejszej bądź większej ruinie. A kosztowało to wszystko ponad 100 milionów, razem z wybudowaniem pawilonów. I faktycznie, z punktu widzenia władz, Wystawa udała się wyśmienicie. Pytanie tylko, czy tak ogromny wydatek, 3 lata po wojnie, faktycznie był potrzebny?