Monumentalna budowla, o niesamowitej długości i masywności, dla wielu jest szarym straszakiem. Czy to jednak tylko tyle?
Mimo, że wybudowany w 1991 roku, czyli już po okresie PRL-u, to jednak biorąc pod uwagę wcześniejsze projekty, estetykę i ogólną świadomość społeczeństwa, można go jeszcze zaliczyć do tego cyklu.
Jak go właściwie opisać?
O specyfice galeriowców pisałem w jednym z poprzednich artykułów serii. Tutaj jest podobnie, ale skala budynku jest kompletnie inna. Długość, ilość dobudówek, parkingi, wszystko jest inne. W tych niższych „dokładkach” znajdują się punkty usługowe i administracyjne. Przez to powstaje trochę wrażenie, jakby cały budynek był jakimś państwowym molochem. W specyficznym przejściu, pomiędzy niższymi dobudówkami, a właściwym galeriowcem, znajdują się parkingi, jedne z wielu. To akurat dosyć przemyślany element, bo część jest pod dachem, a do tego niejako „przynależą” do budynku. Nie są porozrzucane po całym osiedlu. Ciężko ocenić, czy ma to realny wpływ na bezpieczeństwo aut, ale takie poczucie istnieje.
A teraz sam budynek. Gigant. Wielkie i charakterystyczne wieże, będące klatkami schodowymi, nadają mu jednak pewnej symetrii. Samo schowanie galeriowca za punktami usługowymi, sprawia, że nie dominuje on nad samą ulicą. Te dwa elementy należy uznać za zalety. Bowiem budynek, mimo wielkości, ma pewną symetrię i widać, że pod kątem formy jest przemyślany. Galerie, wieże, dobudówki rozbijają bryłę giganta na pomniejsze części. Odróżnia go to od przykładowego Mrówkowca, gdzie o tym zapomniano. Różne są też barwy. Budynek jest biały, ale galerie mają ceglane wykończenie, dolne budynki też wyglądają inaczej. To wszystko sprawia, że zewnętrzna struktura jest podzielona na powtarzalne, ale różne od siebie elementy. Łatwo się w takiej sytuacji pomylić i stworzyć architektoniczny misz-masz, ale tutaj się udało. I to zasługuje na duży plus, biorąc ponownie pod uwagę wielkość galeriowca.
Parostatkiem w piękny rejs
Architekt galeriowca, Julian Łowiński, przyznał, że inspiracją do formy budynku był liniowiec pasażerski. Faktycznie, podłużna forma i wystające wieże, jak kominy, przypominają trochę statek. Okrągłe okna na ich końcu jeszcze bardziej potęgują wrażenie, jakby zaraz miała wyłonić się z nich para. Upodabnianie budynków do konkretnych przedmiotów zasługuje na osobny felieton, ale warto się na chwilę przy tym zatrzymać. W tym przypadku, podobieństwo do statku jest, ale nie jest ono, aż tak nachalne. Przy wielkości galeriowca, to raczej mogłaby to być druga rzecz, na którą ktoś zwróci uwagę. Także to nie szkodzi, nie jest to blok statek z Kiełczowskiej. Pozostaje jednak pytanie po co? Jaki jest sens upodabniania budynku mieszkalnego do statku i to we Wrocławiu. W miejscu gdzie nie płynie żadna odnoga Odry. Naprawdę w takim przypadku łatwo przegiąć i zaprojektować karykaturę. Tutaj do tego nie doszło, ale to niepotrzebne ryzykowanie.
Czy galeriowiec w ogóle jest potrzebny?
Nie da się tego jednogłośnie stwierdzić. Na pewno zapewnia wiele mieszkań, punktów usługowych i administracyjnych oraz parkingów. Za nim znajduje się dosyć otwarte osiedle, z dużą ilością zieleni, więc istnieje też przestrzeń. Sam galeriowiec jest dosyć dobrze zaprojektowany, to znaczy nie straszy i nie dominuje. Postarano się o różnorodność wykonania, ale taką, która dobrze ze sobą koegzystuje. Pozostaje pytanie, czy faktycznie warto budować aż tak duże bloki. To, że tutaj się udało, mimo ryzyka, nie jest argumentem za tym, że to dobry pomysł. Bardziej za tym, że może lepiej skupić się na czymś łatwym, co nie sprawia tyle problemów.
W dodatku, po 20 latach był potrzebny remont budynku. Między innymi dlatego, że w niektórych mieszkaniach tworzył się grzyb. Ogólnie mieszkańcy niezbyt pochlebnie oceniali ten budynek. I tu jest chyba główny problem. Postawiono ogromny blok. Udało się z jego estetyką i formą. Nawet inspiracja liniowcem niezbyt przeszkadza. A zapomniano o najważniejszym – żeby mieszkania też były dobrze i solidnie zaprojektowane. Ponownie powstaje pytanie, po co taki wysiłek, jeśli na koniec mieszkańcy nie są zadowoleni.