Wiedziona nagłym przypływem inspiracji i palącą potrzebą rozwijania swojego warsztatu dziennikarskiego, pewnego pięknego jesiennego dnia podjęłam decyzję o napisaniu felietonu. No dobra, głównym bodźcem do tej próby było moje otoczenie, które niedawno zasiało we mnie ziarnko niepokoju co do mojej przyszłości i życiu po studiach. A przecież dopiero je zaczęłam! No i tak to ziarenko sobie kiełkuje i kwitnie w moim wnętrzu, nie zapominając o tym, by od czasu do czasu nie zakłuć mnie w serce, czy też inny ważny organ. I tak o to jestem tutaj – leżąc z laptopem w małym, wynajmowanym pokoiku, głowiąc się nad tematem felietonu. Bo muszę ćwiczyć. Już, teraz, praktyka, doświadczenie. Ale temat przecież w moim przypadku nasuwa się sam. O czym innym mogę pisać jako studentka, która dopiero wprowadziła się do nowego miasta?
O nowym otoczeniu…
Do Wrocławia wprowadziłam się już ponad trzy tygodnie temu. Po okresie burzliwych poszukiwań, odrzucaniu ofert, godzinach spędzonych w Internecie na przeglądaniu pokojów na wynajem i dzwonieniu tylko po to, by usłyszeć te dwa piękne słowa – „już nieaktualne”, wypowiadane zazwyczaj po pięciu minutach od dodania ogłoszenia, w końcu się udało! Wynajęłam mały pokój w dosyć dobrej lokalizacji, żyć, nie umierać. Aż do momentu przeprowadzki byłam pełna nadziei, optymizmu. Wręcz nie mogłam się doczekać! W końcu miałam opuścić stosunkowo niewielkie miasto, w którym coś ciekawego dzieje się tylko raz do roku i wyprowadzić się do znacznie większego, gdzie czekały na mnie nowe znajomości, interesujące miejsca do zwiedzenia i tyle pięknych widoków. Tak właściwie dopiero w dniu, w którym rodzice odwieźli mnie do Wrocławia i pomogli mi wnieść rzeczy do nowego pokoju, naszły mnie wątpliwości. Duże. Czy sobie poradzę? Nie zgubię się? Jak to będzie z komunikacja miejską, skoro do tej pory w każde miejsce w mieście mogłam dojść pieszo w 10 minut? Wrocław jako tako znałam, bywałam w nim od czasu do czasu, odwiedzając swoją starszą siostrę. Mimo to niepewność we mnie nie malała. Co innego przyjechać do jakiegoś miasta na kilka dni, ze świadomością, że wrócę do domu, a co innego zostać tu na co najmniej 3 lata, a może i na zawsze. Zostawiając za sobą nie tylko rodzinę, ale i w moim przypadku najlepszą przyjaciółkę. I żyć samemu? To tak się da? Ludzie tak żyją?
…zwiedzaniu…
Pokonując lęki, które się we mnie rozwinęły, zaczęłam zwiedzać miasto. Dzięki temu, że wprowadziłam się do Wrocławia całkiem wcześnie, bo prawie dwa tygodnie przed rozpoczęciem roku akademickiego, miałam sporo czasu dla siebie, który musiałam jakoś zagospodarować. I tak odwiedziłam zarówno najbliższą okolicę mojego miejsca zamieszkania, jak i tę trochę dalszą, dokumentując swoją małą podróż licznymi zdjęciami. Wszystko, co wydawało mi się piękne czy intrygujące od razu zostawało uwiecznione na fotografii. Często spędzałam czas sama w parkach, korzystając z pięknej, jeszcze wrześniowej i letniej, pogody. Ten czas bardzo mi pomógł poczuć się nieco pewniej w swoim własnym towarzystwie. Odkryłam, że nowe miasto i rzeczywistość, w której się tak nagle znalazłam, ma dużo do zaoferowania. Nie powinnam się więc bać, ale korzystać z tej sytuacji. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, od razu poczułam się nieco lepiej. Mimo, że dalej brakowało mi tego, co tak dobrze znałam, przez 19 lat swojego życia, to przecież zmiany są nieuchronne w życiu człowieka.
… i studiach.
Po dłuższym czasie spędzonym jedynie na odpoczywaniu, zwiedzaniu i podziwianiu piękna miasta, przyszła kolej na to, co było głównym powodem dlaczego tak w ogóle się tu znalazłam. No bo przecież nie po to, żeby po prostu wyjechać z domu i zmienić otoczenie, prawda? No, może troszkę. Ale są też inne powody, obiecuję! Jednym z nich są studia, których póki co doświadczyłam niewiele. Zajęcia trwają dopiero od tygodnia, sporo więc jeszcze przede mną. Ale jedno mogę powiedzieć – jestem bardzo ciekawa przyszłości. Udało mi się poznać ciekawych ludzi. Otwartych, podobnych do mnie, a jednocześnie tak różnych. Pocieszające jest to, że wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji. Razem przecież zawsze raźniej, no nie? Tak jak i ludzie, zajęcia na uczelni są równie ciekawe, na co po cichu liczyłam, nie przyznając się, żeby nie zapeszyć i się nie zawieść. Teraz chyba już mogę to przyznać? A może jeszcze za wcześnie? No trudno, już i tak to zrobiłam. Czuję się zupełnie inaczej niż w szkole, lepiej. Pomijając oczywiście stres dotyczący przyszłości, ale tak właściwie to samo czułam przed wyborem liceum i przed maturą, więc w sumie pod tym względem niewiele się zmieniło. Po prostu kolejny etap. Nowy. I mam nadzieję, że dużo lepszy.
autorka: Magdalena Błach