Czyli o tym na ile Wrocław jest zielony, a na ile chciałby być. A także co o tym myślą inne polskie miasta.
Podejście do tego tematu zmieniało się na przestrzeni lat. Była wersja niemiecka, była wersja PRL i jest aktualna. A co z tego wyszło?
Biskupin, Sępolno, Karłowice
To oczywiście idealne przykłady połączenia miejskich zabudowań z bardziej naturalną, zieloną stroną. Ważne jest też jak to zrobiono – nie są to tylko centralne punkty, jak skwery czy parki, ale zieleń w ogóle – przetaczająca się przez większość terenu. I można by tutaj postawić kontrargument – nie jest sztuką wybudowanie willowych, drogich, a na końcu zielonych osiedli (patrz Biskupin/Karłowice). Faktycznie nie jest, jednak te osiedla nie są takie w całości. Sępolno to zabudowa głównie wielorodzinna, a Biskupin to nie tylko wille, a w dużej części mniejsze szeregówki. A co najważniejsze, zieleń tam nie wydaje się być wartością dodaną, a immanentną częścią tamtego myślenia o budownictwie – również wielorodzinnym.
Kolejną rzeczą do rozpatrzenia jest jednak lokalizacja. Powyższe tereny są jednak w oddaleniu od centrum, mają więcej przestrzeni, więcej możliwości. W takim razie co z centrum?
Przedmieście Oławskie i Poznań
Właściwie mogłoby być to samo. Ale od początku. Weźmy pod uwagę bardziej skomplikowane tereny, jak Przedmieście Oławskie. Czy dałoby się uzielenić tamtą przestrzeń jak przykładowo Sępolno? Zapewnie tak, ale biorąc pod uwagę wymagane zagęszczenie ilości usług, instytucji czy mieszkań na terenach centrum, mogłoby to być niepraktyczne. Co nie zmienia faktu, że da się znaleźć bliżej złotego środka, jak chociażby w Poznaniu. Podobne kamieniczne tereny w Poznaniu mają więcej zieleni, więcej przestrzeni – utrzymując tym samym wymagane zagęszczenie budynków. Ale oddech jest. I co najważniejsze – przecież też jest to miasto poniemieckie, bliskie myślą urbanistyczną Wrocławowi. Jednak powiedzenie „wystarczy zrobić podobnie” nie będzie żadną konkretną odpowiedzią. Co prowadzi do głównego pytania – jak pogodzić potrzeby zagęszczenia budynków z potrzebą zieleni i oddechu? I czemu Wrocław nie do końca poradził sobie z tym zadaniem?
Wielki dylemat
Główne sposoby są dwa. Pierwszy to przeniesienie rozwiązań z przykładowego Sępolna na całość miasta. Przez to oczywiście doszłoby do znacznego powiększenia miasta, szerszego rozlokowania najważniejszych instytucji i usług. I nie jest to od razu rozwiązanie złe – nie wszystko musi być w centrum. To idea trochę podobna do umiejscowienia głównego kampusu Uniwersytetu w Poznaniu daleko od centrum, albo pomysłu delokalizacji administracji w Polsce. Nie chodzi przecież o proporcjonalne oddalenie od siebie wszystkich najważniejszych punktów w mieście, ale umiejscowienie ich tam gdzie mają największy sens. To trochę jak pytanie czy Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej powinno znajdować się w Warszawie, czy może bardziej praktycznym rozwiązaniem byłaby Gdynia. Jednak realizacja tego pierwszego rozwiązania wymaga działań w momencie początkującego rozwoju miasta. Albo w momencie jego odbudowy.
Drugie rozwiązanie jest zbliżone do koncepcji miasta ogrodu. W założeniu jest to miasto satelickie, oscylujące wokół 30 tysięcy mieszkańców, z dużym udziałem zieleni i luźną zabudową. Brzmi futurystycznie? Trochę tak, ale to koncepcja dosyć stara i jej przykłady można znaleźć chociażby w Warszawie i wokół niej. Są to miasta satelickie takie jak Milanówek czy Podkowa Leśna, ale także część Żoliborza. Również wrocławskie Karłowice są uważane za takie miasto ogród. Więc byłoby to rozwiązanie pozwalające na wprowadzanie balansu pomiędzy zagęszczonym centrum, a rekreacyjnymi terenami. Częściowo takie założenia, bo bez funkcji mieszkalnej, spełnia Park Szczytnicki czy poznańska Cytadela.
A jak wyszło?
Tylko jak w tym wszystkim odnalazł się Wrocław po wojnie? Osiedla z okresu PRL z pewnością spełniały założenia zieleni i przestrzeni, jednak nie zdołały rozbić zagęszczenia miasta i nie zmieniły go w miasto ogród. Nowoczesne budynki tym bardziej nie – tutaj zieleń jest raczej wartością dodaną, pakietem premium. Wrocław nie jest szarym blokowiskiem, ale jego zielona strona jest niespójna i niewystarczająca. A czerpiąc z przedwojennych niemieckich rozwiązań i koncepcji miast ogrodów, które mają ponad 100 lat, mogłoby być inaczej.