Wieżowce w przedwojennym Wrocławiu brzmią jak czysta utopia. I mimo, że nie zostały zrealizowane, to sam pomysł był dosyć rozwinięty.
Można się tylko zastanawiać jak dzisiaj wyglądałby Wrocław. Czy zostałby futurystyczną metropolią, czy sam pomysł okazałby się nietrafiony?
Bum na wieżowce
Gdy na początku XX wieku w Niemczech panowało zainteresowanie modernizmem, w USA architektów zajmowały wieżowce. I dosyć szybko przełożyło się to na europejską myśl. Drapacze chmur, coś co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe, zajmowały głowy tutejszym projektantom. Z jednej strony patrzono na to przez pryzmat monumentalności, przekraczania granic czy prestiżu, ale podejścia były też inne. Dla Wrocławia najważniejsze było to prezentowane przez Maxa Berga. Wieżowce były dla niego jednym z elementów, które wpisywały się w jego wizję miasta.
Podzielił je na trzy najważniejsze strefy, czyli miasto: biznesu, do zamieszkania i monumentalne. Pierwsze miało obejmować wszystko co widzi się w centrum: biurowce, urzędy miejskie czy centra handlowe. Drugie czerpało z idei otoczenia budynków mieszkalnych zielenią, w tym parkami rekreacyjnymi. Miasto monumentalne z kolei, miało skupiać uczelnie, muzea i inne instytucje naukowe czy artystyczne. A co do tego wszysztkiego mają wieżowce? Berg widział je jako węzły skupisk administracyjnych, handlowych czy kulturalnych, coś jak najważniejsze punkty, łączące miasto.
A gdzie dokładniej?
Miejsc, gdzie miałyby powstać takie wieżowce było kilka. Najbardziej chyba znanym projektem, równocześnie najbardziej kontrowersyjnym, był wieżowiec usytuowany na Rynku, zaraz obok ratusza. Budynek miał mierzyć 93 metry i składałby się z trzech brył, o różnej wysokości. Sam pomysł na zbudowanie wieżowca w tamtym okresie był przynajmniej odważny, a postawienie go na starówce miasta – wręcz niewykonalne. Berg oczywiście zdawał sobie z tego sprawę, sam pomysł był bardziej prowokacją do szerszej dyskusji.
Planował też projekt budynku obok Dworca Świebodzkiego, który miałby się stać głównym dworcem Wrocławia. Dodatkowo po dwa budynki, odpowiednio przy Hali Stulecia, w formie wież, jak i po obu stronach Mostu Grunwaldzkiego – jakoby brama miasta. Ciekawym pomysłem był też projekt wieżowca zlokalizowanego na pl. Powstańców Warszawy, jako część miasta monumentalnego – z miasteczkiem uniwersyteckim. Tutaj Berg się mocno nie pomylił, gdyż kampus jest, tylko że po drugiej stronie rzeki.
Co po tym wszystkim zostało?
Żaden z projektów nie został zrealizowany. Tak naprawdę żaden też nie był brany pod uwagę. Max Berg wiedział o tym, na tamte czasy były to inwestycje o wiele za drogie, szczególnie biorąc pod uwagę przebudowę całego miasta. Myślał o tym bardziej jak o dalekim celu, który wywoła szerszą dyskusję i nowe pomysły. Ale sama wieżowcowa gorączka wśród modernistycznych architektów przetrwała. Idealnym przykładem jest Ludwig Mies van der Rohe, który po wyjeździe do USA tam właśnie zasłynął głównie ze swoich projektów wieżowców. Całkowicie przeszklonych i faktycznie zbudowanych.