Nigdy nie byłam na jarmarku świątecznym. Po tym zdaniu moi znajomi patrzą się na mnie z niedowierzaniem. Dosłownie. Ale to prawda.
W tym roku przeprowadziłam się do Wrocławia i grzechem by było nie pójść raz na słynny Jarmark Świąteczny. Współlokatorka zaciągnęła mnie w centrum tajfunu. Dosłownie.
Zawsze znałam jarmarki z przesłodzonych filmów świątecznych, w szczególności tych amerykańskich. I z taką myślą udałam się na Wrocławski Jarmark Świąteczny.
Przez pierwsze dwadzieścia minut, nie wiedziałam gdzie patrzeć, ponieważ liczne dekoracje, lampki i stoiska przyciągały mój wzrok. Nie wspominając o różnych zapachach ze stoisk z jedzeniem bądź zapachu grzańca, którym rynek emanował.
Kiedy pierwsze emocje opadły i zdążyłam wpaść w tłum ludzi, którzy szli we wszystkie strony świata, postanowiłam skupić się na asortymencie stoisk. Od razu poczułam magię świąt – nawet patrząc na to, że czasowo jeszcze daleko do nich było. Ponad trzy tygodnie.
Ozdoby na choinkę, łańcuchy z suszonych owoców i szyszek, koronkowe obrusy czy nawet niezliczone świąteczne łakocie (kto nie chciał kiedykolwiek spróbować biało-czerwonych laseczek?).
Wszystko do siebie pasowało. Atmosfera, wystrój, a nawet humory ludzi. Jedną z rzeczy, która mnie urzekła, był Bajkowy Lasek, w którym można było usłyszeć liczne bajki, co sprawiało uśmiech na twarzy najmłodszych. Chociaż czasem ten uśmiech mieszał się ze strachem, kiedy to Wilk z chatki Czerwonego Kapturka się poruszył.
Jednak, nie wiem jak piękne by było miejsce bądź event – zawsze są w nim minusy, które mniej bądź bardziej wpływają na całokształt.
Kiedy popijałam grzańca ze świątecznego kubka i gubiłam się pomiędzy drewnianymi domkami, przypominającymi Laponię na chwilę się zatrzymałam. Gdzieś pomiędzy tą świąteczną atmosferę wkradła się komercja i kicz. Rozejrzałam się dookoła, zastanawiając się czy ludzie tego nie widzą, bądź czy nie chcą widzieć.
Podeszłam bliżej do stoiska i moim oczom ukazały się plakaty z Gwiezdnych Wojen, bądź zabawki prosto z Chin. Moja współlokatorka klepnęła mnie w ramię mówiąć, że ludzie to uwielbiają i szukają tutaj prezentów pod choinkę. Zapewne – pomyślałam obserwując jak niemiecki sprzedawca ledwo rozumie Polkę, która chciała kupić świeczkę zapachową w kształcie trupiej czaszki. Bardzo świątecznie, prawda?
Wtedy zadałam sobię pytanie – co to ma do świąt? Stoiska nagle zdawały się być przemieszane. Kicz mieszał się z prawdziwą atmosferą świąt.
Ale czy to o to w tym naprawdę chodzi? O puste przechadznie się pomiędzy stoiskami? Myślę, że idea jest taka – Jarmark ma być przyjaznym miejscem dla wszystkich. Dla rodzin z dziećmi i studentów, którzy postanowli napić się grzańca. I przy okazji każdy ma mieć możliwość znaleźć coś dla siebie – od figurek Świętego Mikołaja, po przypinki z japońskich kreskówek za grosze.
Nie zrozumcie mnie źle, Jarmark jest wspaniałym miejscem na spędzenie czasu z bliskimi bądź znajomymi (jeżeli ma się mocną psychikę i opanowaną do perfekcji technikę rozpychania się łokciami).