Wydaje się że wszyscy kochają wrocławski Jarmark Bożonarodzeniowy, prawda? Zimowa wioska otworzyła swoje bramy dla spragnionych wrażeń (i grzańca) odwiedzających. Co roku na rynku powstaje istne zimowe miasteczko, które jest największą atrakcją dla turystów oraz najgorszym koszmarem dla mieszkańców Wrocławia. Choć staramy się robić dobrą minę do złej gry to tak naprawdę rzadko który mieszkaniec Wrocławia pała sympatią do Jarmarku Bożonarodzeniowego.
Większość Wrocławian narzeka na Jarmark Bożonarodzeniowy ze względu na tłok jaki mu towarzyszy. I to jest jak najbardziej uzasadnione. Osobiście unikam przebywania w okolicach wrocławskiego rynku w okresie przedświątecznym właśnie ze względu na hordy dzikich turystów, którzy walczą o wolne miejsca. Przepychający się i nie uważający na innych ludzi tłum to jeszcze nic. Prawdziwą zmorą jest rozgrywająca się na terenie każdej knajpy/baru/restauracji walka o wolne miejsca siedzące lub stolik. Chciałbyś sobie usiąść i bez problemu wypić grzańca? Nie ma mowy, zaraz wyprzedzi cię jakieś sto osób. A może tylko przechodzisz przez rynek żeby dostać się do biblioteki albo dziekanatu? Brawo, zajmie ci to jakieś 20 minut dłużej niż zwykle.
Drugą najczęściej wytykaną wadą Jarmarku jest wszechobecna drożyzna. I nie ma się co dziwić- w takich popularnych turystycznie miejscach jest to absolutnie normalne. No, ale… płacić taka fortunę za średniej jakości piwo lub mały pierniczek. Niby sytuacja nie różni się niczym od analogicznych w innych popularnych miejscach Polski (Warszawa, jedzenie przy molo w Sopocie), ale jednak boli bardziej. Co prawda Wrocławianie nie dadzą się nabrać na te wybujałe w kosmos ceny jedzenia i nikomu nie potrzebnych świątecznych bibelotów, ale turyści? Dokładnie tak. Przypadkowi przechodnie nie będący mieszkańcami Wrocławia, wycieczki szkolne, turyści z Azji- to tylko niektóre z najbardziej denerwujących grup jakie można spotkać na Jarmarku. Lecz oprócz: stawania na środku ulicy, zaczepiania przechodniów z zapytaniem o zrobienie zdjęcia czy czepiania się że właśnie w takich zdjęciach przeszkadzają im inni przechodnie- takie grupy są idealną grupą docelowych idiotów, którym można opchnąć wszystko. Czasami idąc w Grudniu przez wrocławski rynek zastanawiam się ilu z tych nieszczęśników będzie musiało głodować w następnym miesiącu po przepuszczeniu takiej ilości monet?
Ale co jest jeszcze powodem wiecznego zirytowania Wrocławian Jarmarkiem Bożonarodzeniowym? No jak myślicie? Jeśli pomyśleliście „komercjalizacja” to brawo…dostaniecie ciasteczko. Już od dobrych kilku lat świętowanie Bożego Narodzenia zaczyna się zaraz po Halloween. I tak samo jarmark świąteczny otwiera się ponad miesiąc przed Świętami. W rezultacie kiedy nadejdą okolice 24-go grudnia mamy już po dziurki w nosie nie tylko samego jarmarku, ale też świątecznych reklam i piosenek. Przechodząc przez Jarmark codziennie, nie poddaje się jego aurze kiedy zbliża się Wigilia.
Dodatkowo, Jarmark Bożonarodzeniowy ma bardzo specyficznych sprzedawców i asortyment. Znajdziemy tu jedzenie z różnych zakątków świata (ostatnio widziałam nawet churros) i bibeloty nie związane nawet ze świętami. Nie przeszkadza mi multkulturowość, ale z większość ludzi przyjeżdża na Jarmark Bożonarodzeniowy ze względu na jego lokalność. Nie byłoby sensu organizować podobnych wydarzeń w różnych krajach gdyby każde z nich oferowało ten sam (nierzadko będący podróbkami) asortyment. Tymczasem we Wrocławiu znajdziemy więcej tureckich lamp niż stoisk ze świecami czy góralskich oscypków.
Podsumowując, to że nikt z przypadkowych przechodniów nie widzi cichaczem przemykających przez Jarmark Bożonarodzeniowy zirytowanych studentów nie znaczy, że wszyscy kochamy to zacne wydarzenie. A co wy myślicie o Jarmarku? Tez macie go dość po tygodniu czy może uwielbiacie jego aurę? Dajcie nam znać w komentarzach jak odbieracie Jarmark Bożonarodzeniowy.